Translation for 'łyżka cedzakowa' in the free Polish-English dictionary and many other English translations.
Nie mogę się nadziwić, że wielu słuchaczy papieża Franciszka tymi samymi ustami go chwali, by za moment wprost czy pośrednio odżegnywać się od jego apeli i głosić coś wręcz przeciwnego. W ostatnich dniach lipca przy okazji Światowych Dni Młodzieży odwiedził Polskę papież Franciszek. Odwiedził ważne dla Polaków miejsca — Wawel, Oświęcim, Częstochowę — spotkał się z przedstawicielami najwyższych władz państwa, polskimi biskupami, ale przede wszystkim z młodzieżą z całego świata, która tłumnie ściągnęła do „obozu miłosierdzia” w Brzegach. Franciszek do każdej z grup, z którymi się spotykał, powiedział wiele rzeczy słusznych i w danej chwili potrzebnych. Nie jest moim celem wymienianie wszystkich tych treści, gdyż inni uczynili to już po wielokroć. Warto jednak może wspomnieć o tym, co mówił o uchodźcach, bo to temat gorący jak obecnie żaden inny, a papieskie przesłanie — jak się wydaje — mocno dla wielu niewygodne. Niewygodne przesłanie Na Wawelu do najważniejszych osób w państwie mówił o potrzebie szacunku dla godności człowieka w kontekście „zarządzania złożonym zjawiskiem migracyjnym”. A zjawisko to obejmuje zdaniem papieża zarówno emigrację z Polski, jak imigrację do Polski. Wzywał do „gotowości przyjęcia ludzi uciekających od wojen i głodu” i apelował o „solidarność z osobami pozbawionymi swoich praw podstawowych, w tym do swobodnego i bezpiecznego wyznawania swojej wiary”. Ubolewał nad okolicznościami, które „zmuszają wielu ludzi do opuszczenia swoich domów i ojczyzny”. Apelował „o uczynienie tego, co w naszej mocy, aby ulżyć ich cierpieniom, niestrudzenie, inteligentnie i stale działać na rzecz sprawiedliwości i pokoju, świadcząc konkretnymi faktami o wartościach humanistycznych i chrześcijańskich”. Na krakowskich Błoniach mówił o miłosiernym, współczującym sercu, które potrafi być schronieniem dla tych, którzy stracili domy i musieli emigrować; o sercu, które dzieli swój chleb z głodnym i otwiera się na przyjmowanie uchodźców oraz imigrantów. W tym samym miejscu podczas nabożeństwa „Drogi Krzyżowej” Franciszek wspomniał o umierających z powodu przemocy, terroryzmu i wojen. Apelował o objęcie „szczególną miłością naszych syryjskich braci, którzy uciekli przed wojną”. Mamy służyć Jezusowi ukrzyżowanemu w każdym uchodźcy i imigrancie. Podczas papieskiej homilii w Krakowie-Łagiewnikach zgromadzeni mogli usłyszeć, by „troszczyć się konkretnie o rany Jezusa w naszych potrzebujących braciach i siostrach, zarówno bliskich, jak i dalekich, chorych i migrantów, ponieważ służąc cierpiącym, oddajemy cześć ciału Chrystusa”. Czytam te proimigranckie i prouchodźcze wystąpienia papieża Franciszka wygłoszone w Polsce, a jednocześnie widzę w tle te mocno wstrzemięźliwe stanowisko polskich władz czy te ziejące miłosierdziem dla imigrantów i uchodźców napisy na trybunach stadionów piłkarskich, artykuły w ciągle „niepokornej” prasie, że nie wspomnę o internetowych komentarzach „prawdziwych patriotów”, które nawet trudno czytać. I nie mogę się nadziwić, jak ci ludzie to w sobie godzą. Tymi samymi ustami chwalą papieża, by za chwilę wprost czy w bardziej zawoalowany sposób odżegnywać się od jego apeli i głosić coś wręcz przeciwnego. Widać, że lata życia pod taką czy inną okupacją zrobiły swoje — nauczyły nas co innego myśleć, co innego mówić i jeszcze co innego robić. Z perspektywy, jak to dawniej mawiano, „różnowiercy” w wystąpieniach papieskich warto jeszcze podkreślić apel o jedność, zgodę narodową i wzajemny szacunek, pomimo różnorodności poglądów — jako jedyną „pewną drogę do osiągnięcia dobra wspólnego całego narodu polskiego”. To też musi być bardzo niewygodne przesłanie dla tych, którzy nawet na religijno-państwowych pogrzebach nie tolerują wśród siebie Polaków o odmiennych od własnych poglądach. Sprzeczności z Biblią Spójrzmy jednak i na inne fragmenty z lipcowych przemówień papieża w Polsce — takie mało zauważalne, takie zwyczajne, a jednak niezwyczajne, będące przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w przemówieniach papieskich, to liczba odniesień do Marii — niewspółmiernie duża w stosunku do liczby wzmianek o Marii w Nowym Testamencie. Przeliczyłem stosunkową liczbę treści maryjnych do całej treści wszystkich wystąpień papieża podczas Światowych Dni Młodzieży i porównałem ze stosunkiem liczby wersetów maryjnych w Nowym Testamencie do wszystkich wersetów Nowego Testamentu. Okazało się, że odniesień maryjnych było w wystąpieniach papieskich stosunkowo siedem razy więcej od tych w Nowym Testamencie. Niby nic nowego, ale czasem dobrze sobie unaocznić skalę problemu. A jest nim zbyt silne w stosunku do przesłania nowotestamentowego akcentowanie postaci niewątpliwie ważnej dla chrześcijan, nawet „błogosławionej między niewiastami”, ale jednak nie najważniejszej. Nie tylko liczba odniesień maryjnych zwracała uwagę, ale i ich treść. Maria była w nich nieustannie „Matką Boga”, choć nie przekazała Jezusowi boskiej natury, tylko ludzką. Nikt nie może przecież przekazać komukolwiek więcej, niż sam posiada. Jego bóstwo — jeśli w ogóle wolno nam się domyślać — było Mu przekazane za sprawą Ducha Świętego, z którego Maria poczęła, ale nie pochodziło od Marii. Dla Franciszka Maria była „przestrzenią zachowaną w wolności od zła, w której Bóg się odzwierciedlił”. To wyrażenie innymi słowy katolickiego dogmatu o niepokalanym poczęciu Marii, czyli faktycznie jej bezgrzeszności. Tymczasem Pismo Święte uczy, że wszyscy są grzesznikami, a jedynym, który nie zgrzeszył, był Jezus Chrystus1. Wszyscy inni grzesznicy potrzebują Zbawiciela. Potrzebowała Go i Maria, gdyż sama Boga nazywała Zbawicielem. Mówiła: „(…) rozradował się Duch mój w Bogu, Zbawicielu moim”2. Dla papieża Maria to „przyczyna naszej radości, która wnosi pokój pośród obfitości grzechu”. Tymczasem w Biblii to Jezus — jak sam o sobie mówił — jest dla nas źródłem pokoju. „Pokój mój zostawiam wam — mówił — mój pokój daję wam”3. On, nie ona! Dla Franciszka matka Pana Jezusa coś dla nas u Boga „wyprasza” i o coś się za nami „wstawia”. W Biblii jednak napisano, że jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi jest Jezus Chrystus4. Jedynym! Papież nazywa Maryję — nie wiedzieć czemu — „Matką Miłosierdzia”. Miłosierdzie to rodzaj łaski, jej przejaw. Być może jest to zatem inne wyrażenie starego katolickiego wierzenia o Maryi „łaski pełnej”. Będąc pełną łaski można się nią dzielić z innymi, obdarzać nią miłosiernie innych. Tymczasem Biblia nie mówi o Marii jako pełnej łaski, a co najwyżej jako „łaską obdarzonej”5. Maria jak każdy była odbiorcą Bożej łaski, ale nie jest jej dawcą. Jeśli miłosierdzie ma jakiegokolwiek rodzica, to tylko Ojca, i to tego, który jest w niebie. On jest Bogiem łaski. Nie odbierajmy Mu tego atrybutu, przypisując go komuś innemu. Jeszcze jeden element papieskich przemówień w żaden sposób nie da się pogodzić z Pismem Świętym. W Krakowie papież opowiedział o pewnym młodym człowieku, który bardzo się zaangażował w graficzne przygotowanie ŚDM, a potem zachorował na raka i nie dożył ich rozpoczęcia. Jego historię zakończył słowami: „On jest tutaj z nami. (…) Wiara tego chłopca (…) zaprowadziła go do nieba i teraz on jest z Jezusem i patrzy na was. To jest wielka łaska”. Ta chwytająca za serce i wyciskająca łzy z oczu opowieść o prawdziwym człowieku ma jednak nieprawdziwe zakończenie. Tego chłopca nie ma w niebie z Jezusem. Według Biblii wszyscy zmarli śpią nieświadomym snem w prochu ziemi — nie patrzą z nieba na nikogo, nie obserwują, nie myślą. Oni nie żyją. I w takim stanie czekają na zmartwychwstanie podczas powrotu Chrystusa. Dopiero wtedy będą z Nim w niebie. Jest na to w Biblii dość tekstów, by wykazać taki stan rzeczy. Posłużę się jednak tylko jednym „akademickim” przykładem wykazującym konsekwencje Franciszkowego nauczania o bezpośrednim „życiu po śmierci”. Mamy kolejną rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. Przenieśmy się więc do września 1939 roku. Kobieta miała trzech synów w wieku poborowym. Zmarła tuż przed wybuchem wojny. Była tak pobożna, że ode razu po śmierci „znalazła się w niebie z Jezusem”. Tymczasem jej synowie zostali zmobilizowani i każdy z nich zginął tragicznie na wojnie. Jeśli ta kobieta z nieba miałaby patrzeć na śmierć swoich dzieci, to jakaż byłaby to łaska? Co za niebo? Jakiż raj? Żaden. Tych, których mogą oburzyć te rzekome — ich zdaniem — sprzeczności nauczania papieskiego z Biblią, mogę jedynie zapytać, czy równie ochoczo będą gotowi bronić papieskiego nauczania w kwestii uchodźców. Dla mnie nie jest problemem przyznać papieżowi rację w jednym, ale odmówić w drugim. Dla mnie papież nie jest nieomylny. Olgierd Danielewicz 1 Zob. Rz 3, 1 P 2,22. 2 Łk 1, 46-47. 3 J 14,27. 4 Zob. 1 Tm 2,5. 5 Łk 1,28. 6 Zob. J 11,11-14; Koh 9,5; J 5,28-29; 1 Kor 15,22-23.
Wykonanie - J. Witkowski Fot. A. Kozyra. Dziegieć (inaczej maź) to nazwa smoły otrzymywanej przez destylację drewna i kory brzozy oraz wierzby. Tę ciemnobrunatną, gęstą ciecz stosowano dawniej do smarowania drewnianych trybów (kół zębatych), piast kół wozów i powozów oraz nasycania ("wyprawiania") skór juchtowych o
W Niemczech na terenach chronionych odnotowano 75-procentowy spadek liczebności dzikich zapylaczy Ponoć ludzkość ma zniknąć w ciągu czterech lat od śmierci ostatniej pszczoły. To twierdzenie przypisuje się wielkiemu fizykowi Albertowi Einsteinowi lub genialnemu biologowi Karolowi Darwinowi. Żadne źródła pozostawione przez obu uczonych nie zawierają tego twierdzenia. Mnie wydaje się ono przesadzone, niemniej zniknięcie pszczół i innych zapylaczy będzie dla nas poważnym kłopotem. Kłopotem o rozmiarach klęski. Zapylacze Pod koniec ubiegłego roku Stowarzyszenie Sady Grójeckie poinformowało o przekazaniu pszczelarzom 750 izolatorów chmary i zapowiedziało tysiąc kolejnych w tym roku. Izolatory mają kilka funkcji w pszczelarstwie, pomagają w zwalczaniu dręczą pszczelego, roztocza szerzej znanego pod łacińskim mianem Varroa destructor, wywołującego jeszcze lepiej znaną, przynajmniej z nazwy, chorobę – warrozę. Atakuje on pszczoły miodne i ich dzikie krewniaczki, których w Polsce mamy ponad 450 gatunków. Brzmi dobrze, ale… Ale przed oczami stają mi obrazki z sadów zachodniej Lubelszczyzny, gdzie często bywam i obserwuję, jak sadownicy wykańczają pszczoły, motyle, bzygi i inne owady zapylające. Mój ogród ma we wsi opinię zapuszczonego. Niewielu rozumie, że to celowe działanie, dzięki któremu cieszę się obecnością pięknych, dzikich kwiatów, często określanych pogardliwie jako chwasty. Rzecz jasna z domieszką roślin wprowadzonych jako wabiki owadów albo po prostu, by cieszyły oko. To z kolei przekłada się na bogactwo nadlatujących pszczół, w tym samotnych, trzmieli, pszczolinek i mnóstwa innych, których nie potrafię nazwać. Poza nimi obserwuję wiele motyli (w Polsce 3,2 tys.), będących moją niespełnioną miłością, much, jak wspomniane bzygi (ogółem ok. 400 muchówek w Polsce jest zapylaczami) czy chrząszczy (w Polsce opisano 6,2 tys. ich gatunków, nie wiadomo, jaka część z nich para się zapylaniem). To nie wszystkie owady odpowiedzialne za zapylanie w Polsce, jest ich więcej, przede wszystkim wśród błonkówek (dalszych krewnych pszczół). Generalnie od wczesnej wiosny do późnej jesieni obserwuję wiele sześcionogich istot, opijających się nektarem i umorusanych w pyłku. Odmienny obraz widzę w czasie wizyt u rodziny na zachodzie Lubelszczyzny, gdzie sady ciągną się po horyzont. Minionego lata podczas dwugodzinnej zabawy z córką w ogrodzie pełnym kwiatów zaobserwowałem zaledwie dwa motyle oraz pojedyncze pszczoły, trzmiele i zapylające muchówki. Tak jest za każdym razem, kiedy wychodzę do tam ogrodu lub idę w teren. Chemiczny batalion sadowniczy W ogrodzie nie stosuję substancji biobójczych, w bezpośrednim sąsiedztwie też jest ich niewiele, co – wraz z suto zastawionym dla zapylaczy „stołem” – procentuje dużą liczbą owadów. A gdy odwiedzam Lubelszczyznę i przy okazji chcę zaopatrzyć się w owoce, dostaję komunikat: „po maliny/jabłka pojedziemy w to miejsce, bo właściciel mało pryska” lub „od sąsiada nie bierz, on pryska codziennie”. I to nie przesada, widzę codziennie wjeżdżający do sadu traktor z opryskiem. Rzecz jasna nie służy to żadnym owadom. Do tego dochodzi intensywne nawożenie, które pozbawia pszczoły jedzenia. W okrawkach upraw intensywnie nawożonych rozwijają się rośliny nieprzydatne dla zapylaczy lub o niewielkim dla nich znaczeniu, jak pokrzywy czy glistnik jaskółcze ziele. Warto jednak mieć świadomość, że o ile pszczołowate karmią swoje potomstwo nektarem, pyłkiem czy miodem, o tyle larwy części innych zapylaczy żywią się roślinami, w tym wspomnianą pokrzywą (np. znaczna część gąsienic rusałek). Kolejnym czynnikiem jest zagospodarowywanie każdego wolnego skrawka. Nie ma miedz czy nieużytków, na których rosło wiele roślin pożytkowych, jak określa się rośliny, z których zapylacze zbierają nektar, pyłek lub spadź. Pszczoła miodna zbiera pokarm w promieniu nawet kilku kilometrów od ula, ale jej dzikie krewne mają mniejszy zasięg, często nieprzekraczający kilkuset metrów. Jeśli między resztkami terenów, na których żyją pszczoły samotnice, są wielkie połacie intensywnych upraw, owe remizy pozostają odizolowane. Z czasem prowadzi to do krzyżowania wsobnego, czyli przekazywania genów osobnikom blisko spokrewnionym, czego konsekwencją jest degeneracja i wymieranie. Same sady są atrakcyjnym miejscem żerowania dla zapylaczy, ale tylko w czasie kwitnienia. Po krótkim czasie obfitości, jeśli szkodliwe substancje nie zabiją owadów, następuje czas głodu. Podobne czynniki doprowadziły do zaniku pszczół i dzikich zapylaczy w kalifornijskim zagłębiu sadowniczym, gdzie uprawia się migdałowce. W efekcie tamtejsi sadownicy płacą krocie pszczelarzom, by ci przyjechali z pasiekami w czasie kwitnienia tych drzew. Dla pszczelarzy to intratny biznes, opłaca się jechać nawet ze Wschodniego Wybrzeża. Miejscowi sadownicy już wiedzą, co stracili i za olbrzymie pieniądze próbują przywrócić dzikie zapylacze. Znikające owady zapylające Zresztą problem zaniku zapylaczy osiągnął skalę globalną i wcale nie koncentruje się na pszczole miodnej. Owszem, w Europie i Ameryce Północnej zaobserwowano zamieranie rodzin pszczelich, z powodu warrozy, choć chorób i innych odpowiedzialnych czynników jest znacznie więcej, ale w skali globalnej liczba hodowlanych pszczół miodnych rośnie. Najlepiej skalę zaniku dzikich zapylaczy zbadano w Niemczech, gdzie na terenach chronionych odnotowano 75-procentowy spadek ich liczebności. Poza wyżej wymienionymi, przyczyn jest więcej, a za niektóre współodpowiadają… pszczelarze! Najlepszym przykładem są gatunki obce i ekspansywne w naszej florze. Wypierają one rodzime gatunki, w tym wiele stanowiących bazę pokarmową zapylaczy. Szacuje się, że na półnaturalnej łące 20% roślin stanowi pożytek dla zapylaczy. W momencie kiedy pojawia się nawłoć późna, zwana mylnie mimozą (Niemen śpiewający „mimozami jesień się zaczyna” był w błędzie), wypiera ona niemal wszystkie inne rośliny. Sama dostarcza pyłku i nektaru, ale tylko przez miesiąc. Podobnie rzecz się ma z robinią akacjową (niesłusznie nazywaną akacją), która dostarcza dobrego pożytku, ale krótko. Dodatkowo w przeciwieństwie do rodzimych drzew, np. równie miododajnej lipy, pod robiniami nie rosną rośliny lubiane przez zapylacze. Niestety, pszczelarze obu najeźdźców hołubią i rozsadzają, w efekcie sami sobie podcinają gałąź, na której siedzą. Zwróciłem kiedyś na to uwagę na jednym z forów pszczelarskich (jestem niedoszłym pszczelarzem), nie spotkało się to ze zrozumieniem, zostałem w klasycznie polskim stylu wyśmiany i znieważony. Pszczelarz też Polak. Innym błędem pszczelarzy, ale też osób chcących wesprzeć zapylacze, jest… wysiewanie kwiatów. Sam w sobie to dobry kierunek, niemniej nie wszystkie rośliny mają jednakowo dobre właściwości dla pszczół, nawet jeśli pszczoły je chętnie odwiedzają. Okazuje się, że to, co służy dorosłym, niekoniecznie służy czerwiom, czyli potomstwu. Dorosłe pszczoły potrzebują głównie nektaru, przynajmniej w ciepłej porze roku. Czerwie potrzebują przede wszystkim pyłku, i to nie byle jakiego. Przykładowo pyłek słonecznika, do którego lgną pszczoły, wcale nie służy ich potomstwu. Tu trzeba jednak nieco usprawiedliwić i pszczelarzy, i osoby chcące pomóc owadom, badania nad odpowiednim pokarmem dla pszczół są w powijakach. Niemniej już wiadomo, że dobrej jakości pyłku dostarczają wszelkie koniczyny, róże i drzewa owocowe, a także gryka czy bób. Pyłki tych roślin są dobre dla pszczół udomowionych i ich dzikich pobratymców. Niestety, areał wspomnianych roślin spada. Równie niekorzystną sytuacją jak intensyfikacja rolnictwa może być jego porzucanie. W mojej okolicy wiele pól przekształciło się w ugory, a następnie w lasy. Cóż się dziwić, gleba taka, że okoliczni mieszkańcy stawiając dom, pozyskują piasek na podwórku albo zaraz za nim. W każdym razie zarastanie pól może doprowadzić do zaniku roślin pożytkowych, choć – o ile nie wedrą się obce gatunki ekspansywne, a niestety często w takich miejscach pojawiają się jako pierwsze – ostatecznie nie musi to wyjść źle, las też jest domem dla zapylaczy, choć dla innych gatunków niż tereny otwarte. W tym miejscu tylko zaznaczę, że rozkręcające się ocieplenie klimatu jest problemem dla zapylaczy. Wraz ze zmianą zasięgu stref klimatycznych przesuwają się zasięgi roślin, a same rośliny wcześniej zaczynają kwitnąć, przez co rozmijają się w czasie z cyklem życia zapylaczy. To oznacza trudności z zapłodnieniem dla roślin i głód dla zapylaczy. W przeszłości kilkukrotnym zlodowaceniom i interglacjałom towarzyszyły zmiany zasięgów roślin, zwierząt i grzybów, ale nie wszystkim udało się nadążyć za zmieniającym się klimatem. Atak udomowionych pszczół I wreszcie jeszcze jedna sprawa, zagrożeniem dla dzikich zapylaczy mogą być… hodowlane pszczoły, w tym trzmiele. Szczególnie gdy mamy do czynienia z masową pasieką lub jej czasowym przeniesieniem, np. w celu zapylenia pól rzepaku. Wprawdzie takie działanie zwykle podnosi plon, nawet o przeszło 20%, jednak często oznacza klęskę dla dzikich zapylaczy. Pojawiająca się w masowych ilościach pszczoła miodna stanowi poważną konkurencję dla dzikich zapylaczy. Jakby tego było mało, to roznoszą one choroby, przede wszystkim na gatunki blisko spokrewnione. Nieco na marginesie warto w tym miejscu wspomnieć, że podobnie działa to w miastach, w których pasieki stają się coraz popularniejsze. Tymczasem wraz z pozytywnym trendem tworzenia w miastach kwietnych łąk zamiast trawników, stają się one atrakcyjnym miejscem dla dzikich zapylaczy. O ile nie mamy do czynienia z przepszczeleniem (czyli przeludnieniem w świecie pszczół). Hodowlane pszczoły i trzmiele pochodzą często z innych stref klimatycznych, przez co nie są przystosowane do tutejszych warunków. Uwolnione przekazują swoje geny dzikim populacjom, czym je osłabiają. Światełko w tunelu A jak to się ma do Sadów Grójeckich, których działanie skłoniło mnie do tej gorzkiej wyliczanki? Skontaktowałem się ze stowarzyszeniem i… zdziwiłem się. Wygląda na to, że sadownicy z Grójca próbują iść w dobrą stronę. Wszyscy członkowie stowarzyszenia muszą posiadać certyfikat Integrowanej Produkcji lub standard bezpieczeństwa Wprawdzie to nie biorolnictwo, jednak stosowanie sztucznych nawozów i środków ochrony roślin jest ograniczone. Nacisk kładzie się na organiczne nawożenie i mechaniczne lub biologiczne metody zwalczania szkodników. Każdy z członków stowarzyszenia jest zobowiązany do stworzenia areału kwietnej łąki lub innego, podobnego tworu pośród upraw. Stowarzyszenie przyjęło dwukrotnie ostrzejsze normy niż wynikające z certyfikatu Integrowanej Produkcji lub Złamanie warunków grozi wykluczeniem ze stowarzyszenia i niemożnością sprzedawania produktów z logo Sadów Grójeckich z certyfikatem Chronionego Oznaczenia Geograficznego. Jak dotkliwa to strata, można się przekonać, porównując ceny i popularność jabłek grójeckich z innymi w dyskontach. Dodajmy, że sadownicy z okolic Grójca wpuścili do swoich sadów pszczoły samotnice. Oby znani mi sadownicy z Lubelszczyzny oraz nieznani z reszty Polski podążyli tym samym tropem, choćby we własnym interesie. Fot. Shutterstock PS Wspomniałem, że nie wierzę, by ludzkość zginęła bez pszczół, ale warto spojrzeć, co możemy stracić. 75% roślin lądowych, w tym jedna trzecia roślin uprawnych, jest zapylanych przez owady. W 2019 r. pracę pszczół wyceniono globalnie na 153-265 mld euro. Najnowsze dane dla Polski pochodzą z 2006 r., wówczas usługi świadczone przez zapylacze wyceniono na 3-4 mld zł. Powinniśmy się cieszyć, że owady nie żądają wypłaty, zwłaszcza po uwzględnieniu inflacji. Tagi: Albert Einstein, biologia, dzika przyroda, ekosystemy, Grójec, Karol Darwin, Lubelszczyzna, natura, niszczenie środowiska, ochrona środowiska, owady, przyroda, pszczelarze, pszczoły, sądownictwo, Sady Grójeckie, środowisko naturalne, Varroa destructor, zwierzęta Podobne wpisy
Łyżka dziegciu w beczce miodu czyli prawomocna przesłankowa nieważność umowy BRE Banku i odsetki od oświadczenia o świadomości skutków nieważności umowy, czyli…
Im Polnisch - Deutsch Wörterbuch haben wir 1 Übersetzungen von łyżka dziegciu w beczce miodu gefunden , darunter: Wermutstropfen . Beispielsätze mit łyżka dziegciu w beczce miodu enthalten mindestens 8 Sätze. łyżka dziegciu w beczce miodu Übersetzungen łyżka dziegciu w beczce miodu Hinzufügen Wermutstropfen masculine Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu jest podjęcie przez komisję większością głosów decyzji o wezwaniu do wprowadzenia dalszych przepisów zabraniających dyskryminacji. Einziger Wermutstropfen ist die Entscheidung einer Mehrheit im Ausschuss, zusätzliche Antidiskriminierungsvorschriften zu fordern. Stamm Übereinstimmung Wörter Znasz to, jedna łyżka dziegciu w beczce miodu. Weißt du, ein verdorbenes Ei kann den ganzen Kuchen verderben. Łyżką dziegciu w beczce miodu był jedynie Blake, mimo że Cassie podtrzymywała swój związek z Chrisem. Das einzige Haar in der Suppe war immer noch Blake, und das trotz Cassies fortgesetzter Affäre mit Chris. Literature Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu jest podjęcie przez komisję większością głosów decyzji o wezwaniu do wprowadzenia dalszych przepisów zabraniających dyskryminacji. Einziger Wermutstropfen ist die Entscheidung einer Mehrheit im Ausschuss, zusätzliche Antidiskriminierungsvorschriften zu fordern. Europarl8 Oczywiście dla członków mojej grupy przepis o obowiązku uwzględniania w sprawozdaniu w sprawie wiz sprawozdania dotyczącego danych biometrycznych jest łyżką dziegciu w beczce miodu. Die Einbeziehung des Biometrieberichts in den Visabericht empfanden wir in unserer Fraktion natürlich als Wehrmutstropfen. Europarl8 Jest jednak łyżka dziegciu w beczce miodu: powody uzasadniające nieuznawanie określone w art. 9 są bardzo liczne i mogą być do pewnego stopnia wymówką dla państw członkowskich, by nie stosować się do dyrektywy. Es gibt allerdings auch einen Wermutstropfen: Die Nichtanerkennungsgründe im Artikel 9 sind doch sehr weitreichend und können auch zum Teil eine Ausstiegsregelung für die Mitgliedstaaten darstellen. Europarl8 Jest łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Nun, mit den guten Neuigkeiten kommen auch ein paar schlechte. Łyżką dziegciu w tej ontologicznej beczce miodu jest fakt, że opracowanie i utrzymanie systemów ontologicznych jest kosztowne ze względu na ich ogromną skalę. Der Nachteil von Ontologien besteht darin, dass aufgrund von deren riesigem Umfang Entwicklung und Wartung recht kostenintensiv sind. cordis W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu: rynek opanowały zakłady tytoniowe stanowiące własność państwa — to one dostarczają większości papierosów. Die Sache hat allerdings einen großen Haken: Der Zigarettenbedarf wird größtenteils von einer staatlichen Tabakfirma gedeckt. jw2019 Liste der beliebtesten Abfragen: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M
Czytając tytuł, zapewne już wiecie jaki wydźwięk będzie miał ten post.. Kiedy Miki przyniósł mi osławioną i wychwalaną szczotkę Tangle Teez
Stare, ale jeszcze dzisiaj często i chętnie przywoływane powiedzenie łyżka (albo kropla) w beczce miodu – znane też w dłuższej konstrukcji łyżka dziegciu beczkę miodu zepsuje lub łyżka dziegciu dodana do beczki miodu zepsuje jego smak – nazywa sytuację ogólnie korzystną, którą nieoczekiwanie zakłóca jakieś małe, drobne, ale nieprzyjemne wydarzenie. Cóż to był ów dziegieć? Dziegciem nasi przodkowie nazywali gęstą, ciemnobrunatną ciecz, smołę o bardzo nieprzyjemnym zapachu, otrzymywaną podczas suchej destylacji kory i drewna brzozowego. Używano jej w rozmaitym celu, np. jako środka na schorzenia skóry, gdyż działała antybakteryjnie, gojąco, czy jako smaru do piast kół w wozach (stąd się wzięło inne powiedzenie – kto smaruje, ten jedzie). Dziegciem w połączeniu ze smołą uszczelniano beczki, impregnowano liny, a nawet smarowano buty, by dłużej służyły, a maść dziegciowa skutecznie odstraszała komary. W przeszłości był w obiegu nie tylko wyraz dziegieć, ale także czasownik dziegciować, czyli ‘smarować, nasycać coś dziegciem’. ‘Kogoś, kto to robił’ nazywano dziegciarzem, a ‘miejsce wyrabiania dziegciu’ – dziegciarnią. Przenośny sens powiedzenia łyżka dziegciu w beczce miodu wziął się ponoć z tego, że do beczek miodu pitnego przewożonego w taborach za wojskiem celowo wlewano trochę cuchnącego dziegciu, żeby ów miód nie korcił przed bitwą żołnierzy. Nie wiadomo jednak, czy jest to prawdą… Bardziej wiarygodne wydaje się to, że mieszanina miodu z odrobiną gorzkiego dziegciu stanowiła dobrą miksturę na rozmaite dolegliwości. Tym samym powiedzenie to zawdzięczalibyśmy samozwańczym farmaceutom i znachorom. Pan Literka
Translation for 'łyżkowidelec' in the free Polish-English dictionary and many other English translations.
11 maja 2020 Znacie to uczucie? Znużenie albo stres, a wtedy sięgacie po coś słodkiego… Dlaczego nie warto pocieszać się słodyczami i jak dla zdrowia zredukować cukier w diecie? Kilka prostych porad. Wokół cukru i słodyczy przez lata narosło wiele mitów. Obecnie wiemy już, że cukier wcale nie krzepi, a w nadmiarze może mocno zaszkodzić. Zarówno w kontekście cukrzycy, jak i próchnicy czy rozwijającej się w zastraszającym tempie zwłaszcza wśród młodzieży i dzieci otyłości. Zgubna pociecha Słodki smak jest pierwszym, który poznajemy w życiu i być może dlatego wydaje się nam taki naturalny – wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa i odczuwanie przyjemności. Ale jest to bardzo zgubne, ponieważ cukier uzależnia i powoduje, że łatwo stracić kontrolę. Zwłaszcza gdy za pomocą słodyczy rozładowujemy negatywne emocje, niepokoje i stres. Nagroda jest gdzie indziej Ale istnieje światełko w tunelu! Podobnie jak cukier, za pobudzenie ośrodka nagrody w mózgu odpowiada aktywność fizyczna, powodując wytwarzanie hormonu szczęścia, czyli serotoniny. Postawmy więc na domowy trening, skoki na skakance, chodzenie po schodach czy bieganie po lesie. A potem w kuchni i w codziennym życiu popracujmy nad wyeliminowaniem złych nawyków. Jak zredukować cukier? 5 prostych porad Nie wymagajmy od siebie zbyt dużo. Redukowanie słodyczy powinno następować stopniowo. Rezygnacja z dnia na dzień może spowodować odcięcie i gwałtowny spadek formy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Nie warto organizmu doprowadzać do takiego poziomu. Podobnie jest zresztą z uczuciem głodu. Jeśli przekroczymy granicę własnego rozsądku, nie tylko poczujemy się źle, ale także zwiększymy ryzyko sięgania właśnie po słodycze. Zaplanujmy maksymalnie 2-3 „słodkie dni” w tygodniu. Niech to będą wspólnie celebrowane momenty spotkań przy stole, rozmowy, zwolnienia tempa. Postawmy przy tym na zdrowe przekąski: domowe ciasta i desery fit, jogurty naturalne ze świeżymi owocami, domowe owsianki i granole z różnym rodzajem orzechów jako źródłem zdrowych tłuszczy. Nie kupujmy słodyczy na zapas i „na wszelki wypadek”! Nawadniajmy się i jedzmy produkty zawierające błonnik. Jeśli chodzi o wodę, norma nie zmienia się od lat: powinno to być około 1,5-2 litrów dziennie. Natomiast sam błonnik, jak wiadomo, na dłużej zapełni nam żołądek i nie będzie powodował gwałtownych skoków cukru we krwi, a wręcz obniży jego poziom. Dzięki temu zmniejszy się ochota na szybką słodką przekąskę, czyli aż za bardzo podręczny batonik. Do produktów zawierających duże ilości tego enzymu należą pełnoziarniste pieczywo, kasza i fasola, ziemniaki, ale także owoce: jabłka, gruszki i suszone śliwki oraz banany. Wysypiajmy się! Tylko tyle i aż tyle. Niedosypianie lub ogólne zachwianie równowagi w tej materii skutkuje nie tylko zmęczeniem, ale także większym apetytem na słodkie produkty. Przyprawiajmy! Dzięki temu nie tylko przyspieszymy przemianę materii i spalanie tłuszczu, ale także nasze potrawy i życie nabiorą smaku. Smacznego! Ewa Paciorek fot. Ovidiu Creanga, Pixabay
łyżka dziegciu w beczce miodu . English. fly in the ointment; a blot on the landscape; the fly in the ointment; garnek miodu noun. English. honeypot; plaster
Polityka spójności nadmiernie koncentruje się na inwestycjach w infrastrukturę komunikacyjną i ekologiczną. Samorządy są jednak mądrzejsze od rządu. W swoich programach operacyjnych stawiają również na rozwój innowacyjnej gospodarki. Zdaniem ekspertów Unia Europejska za mało skupia się na tworzeniu konkurencyjności i innowacyjności słabiej rozwijających się regionów, a za dużo uwagi poświęca redystrybucji pieniędzy, które co prawda poprawiają standard życia mieszkańców, ale nie przyczyniają się do tworzenia trwałych mechanizmów rozwoju lokalnych to także u nas. Koncentrujemy się na inwestycjach w infrastrukturę, przede wszystkim komunikacyjną i ekologiczną. Zbyt mało pieniędzy trafia na rozwój innowacji oraz przedsiębiorczości. Dlatego Danuta Hübner, była komisarz UE odpowiedzialna za politykę regionalną, przestrzega polski rząd przed powtórzeniem błędu Hiszpanii, która wykorzystywała unijne fundusze na budowę tradycyjnej infrastruktury, zaniedbując badania i „Narodowych strategicznych ramach odniesienia”, dokumencie określającym realizowaną u nas w latach 2007-2013 politykę spójności, wydatki związane z tworzeniem innowacyjnej gospodarki wzrastają jedynie do około 19,8 proc. (w latach 2004-2006 wynosiły około 17 proc.).W tym czasie tylko nieznacznie zwiększają się wydatki na badania – do około 4-5 proc. (około 3 proc. w latach 2004-2006). Dalej dominujące znaczenie mają inwestycje infrastrukturalne, sięgające około 65 proc. całości wsparcia unijnego. To niedobrze, bo z badań Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wynika, że inwestycje infrastrukturalne w niewielkim stopniu wpływają na wzrost gospodarczy, jeśli nie są powiązane – w ramach szerszej strategii – z innymi działaniami szczęście z problemem postanowiły poradzić sobie samorządy. Widoczna zmiana – wobec planów – nastąpiła w programach wojewódzkich. Aż około 31,5 proc. ich zasobów idzie na inwestycje związane z tworzeniem nowoczesnej gospodarki (to niemal dwa razy niż wynika ze średniej w narodowych ramach odniesienia, w których ujmuje się środki dystrybuowane zarówno przez państwo, jak i regiony). Skok samorządowych wydatków widać wyraźniej, gdy spojrzymy, że w latach 2004-2006 na innowacyjną gospodarkę przeznaczały one jedynie około 6 proc. ciekawe, i poniekąd zaskakujące, odsetek prorozwojowych wydatków jest jeszcze wyższy (wynosi około 32,2 proc.) w programach operacyjnych pięciu województw wschodniej Polski (lubelskie, podkarpackie, podlaskie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie). Reasumując – świadczy to o tym, że samorządy bardziej niż rząd myślą o przyszłości i rozwoju nowoczesnej gospodarki. I robią to nawet te regiony, które (jak wschodnia Polska) są za dystrybuowanie środków unijnych krytykowane. Z drugiej strony trzeba przyznać, że dobry innowacyjny wynik samorządów nie byłby możliwy, gdyby nie niegdysiejsza odważna decyzja władz państwowych o częściowymn zdecentralizowaniu funduszy – to jednak, jak mówią klasycy: „oczywista oczywistość”.
7NyVP. vk1vrhq31t.pages.dev/238vk1vrhq31t.pages.dev/233vk1vrhq31t.pages.dev/34vk1vrhq31t.pages.dev/337vk1vrhq31t.pages.dev/185vk1vrhq31t.pages.dev/399vk1vrhq31t.pages.dev/119vk1vrhq31t.pages.dev/240vk1vrhq31t.pages.dev/48
łyżka dziegciu w beczce miodu